wtorek, 9 lipca 2013

4. Niektóre samolubne czyny trudno wytłumaczyć. Mam szczęście, że nie będę musiała tego robić.

    Nie myślę. Nie teraz. Teraz chcę powoli stoczyć się do wody, zachłysnąć się nią... i już. Tyle. Pozamiatane. Nikt mnie tu już nie potrzebuje. No, może poza małym Finnickiem juniorem, ale on też poradzi sobie bez "biednego, małego stworzenia z depresją", jak to pięknie określiła Katniss. Teraz nasuwa się oczywiste stwierdzenie. Miała rację. Jednak to było bolesne. Zabawne, ona nawet nie wie, że to słyszałam!
     Przechodziłam obok kuchni i usłyszałam szept Peety.
- Jak myślisz, długo tu zostanie? Ostatnio wytrzymała tydzień... 
- Nie wiem. Jakie to ma znaczenie? - zapytała Katniss, najwyraźniej czymś mocno strapiona.
- Wiesz... Oczywiście nie przeszkadza mi, że Annie u nas mieszka. Jest jak rodzina. Ale... Nam też przydałoby się odrobinę prywatności... - zaczął ponownie Peeta.
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens ich słów. Mówili o m n i e.
- Daj spokój. Ann to takie biedne, małe stworzonko z depresją... Aż żal mi jak na nią patrzę...
Po tych słowach przyjaciółki, wyleciałam jak z armaty. Zatrzymałam się dopiero przy stawie w ogrodzie, który został poświęcony pamięci mojego męża.
     I nadal tu siedzę. Ale zaraz przestanę, by zanurzyć się w tafli jeziora. No i co, że jestem samolubem. Może i zostawiam wszystkich w niewiedzy, co też mi strzeliło do głowy.
     Przypomniały mi się słowa Katniss. "Aż żal mi jak na nią patrzę...". No to teraz odwrócimy role. Będę patrzeć na przyjaciół, pogrążonych w szczerej (?) żałobie. Nie, nie powinnam tak myśleć. Kotna to dobra kobieta. A na tego biedaka Peetę, już patrzę ze współczuciem... Pokochał Katniss i sądził, że ona pokochała jego. A to była tylko gra... Mimo, iż teraz są razem, moim zdaniem ona nie jest dla niego. On jest... słaby. Tak, nie można tego inaczej nazwać.
     Też byłam słaba, wtedy, w czasie igrzysk. A on nie był. Jego siła dziesięciokrotnie przewyższała moją. A mimo to, zginął. Nie.. Nie teraz, idiotko! Nie myśl, nie myśl! Zamykam oczy i zaciskam usta. Zatykam dłońmi uszy i... czekam. Wcześniej, kiedy zdarzały mi się te przykre retrospekcje, ratował mnie od nich Finnick. Kiedy go zabrakło, zaczęło mi wystarczać po prostu stanie przez chwilę.
     Dobrze, jest w porządku. Nic mi nie jest. To tylko wspomnienie. W końcu udaje mi się otworzyć oczy i spojrzeć na staw. Siedzę tu już jakieś dwadzieścia minut. Niedługo domownicy zorientują się, że mnie nie ma i zaczną szukać. Muszę ich uprzedzić. Robię kilka kroków w stronę wody, tak, że jestem na samej krawędzi. I wtedy słyszę ten znajomy, pijany głos.
- Nie tędy droga. - powiedział Haymitch Abernathy, który najprawdopodobniej obserwował mnie już od dłuższej chwili.
- Co możesz wiedzieć o...
- No nie! Teraz to dowaliłaś! - zawołał nieco zbyt głośno, a ja przestraszona spojrzałam w stronę domu, jednak najwyraźniej nikt nie usłyszał hałasu dochodzącego z ogrodu.
- A co? Możesz mi podać przykłady? - zapytałam.
Nie uwierzyłam własnym oczom, kiedy Haymitch... uśmiechnął się.
- W czasie igrzysk poznałem dziewczynę z mojego dystryktu, Maysilee. Zawiązaliśmy sojusz. Przez dłuższy czas trzymaliśmy się razem, a trybutów z każdym dniem ubywało. Uznałem, że pora się rozdzielić. - kolejny uśmiech - A potem ptaki rozszarpały jej gardło. A, zapomniałem wspomnieć, że po igrzyskach, Kapitol zabrał mi rodzinę.
Stanęłam jak wryta. Zapewne byłam za młoda, by pamiętać te igrzyska, jednak wiedziałam jak się zakończyły. Pole siłowe, dziewczyna z Dystryktu Pierwszego i... Haymitch. Wykiwał organizatorów, którzy zapewne byli wściekli...
- Ja... - zaczęłam zdezorientowana. - Muszę już lecieć.
A potem wskoczyłam do głebokiego stawu i otworzyłam usta.


                                                                                  
Kolejna krótka notka... Tak, wiem, zdecydowanie piszę za krótką, jednak nie potrafię długo.
Po prostu taki jest mój styl pisania ;)
P.S. czytasz = komentujesz

czwartek, 4 lipca 2013

3. Zapomnieć. Tylko tego pragnę.

      - Dalej, rozpakuj się! - woła z dolnego piętra Katniss.
- Wolę nie. Nie wiem, ile czasu tu spędzę. Może zostanę na miesiąc, a może wyjadę już jutro...
- Ta pierwsza wersja jest chyba bardziej prawdopodobna. - mówi nieco ironicznie Johanna.
Postanawiam ignorować jej kąśliwe uwagi, tak jak zwykle. Nie chcę się kłócić. Nie z jedną, z nielicznych osób, które uważają mnie za choć trochę normalną.
      Obie schodzimy do salonu, gdzie siedzi gospodyni domu. Nagle słyszę głośne łomotanie do drzwi.
- Wchodź, Haymitch! - woła Peeta, który ni stąd, ni zowąd, pojawił się w salonie.
Do domu wchodzi niewysoki, lekko siwawy facet.
- Dzień dobry, ładny dzień, by podebrać wam trochę bimbru, jeśli jeszcze go macie. - mężczyzna zatoczył się, a potem dostrzegł mnie i Jo. - O, jak miło! Wojowniczka i wariatka. Suuper.
- Haymitch... Nie teraz. - szepcze błagalnym tonem Peeta.
Wszyscy wyczuwają to namacalne napięcie, krążące po pokoju.
- A to dlaczego? - facet obraca się w stronę. Johanny - Mason, tak? Udawałaś chuderlawą fajtłapę, a potem w nocy zabiłaś wszystkich swoich sojuszników... Tak, doskonale pamiętam te igrzyska. Nie darowałaś życia nawet tej dwunastolatce, która zupełnie przypadkiem napotkała waszą grupę, a ty stanęłaś w jej obronie i przyjęłaś do waszego sojuszu...
- Przestań! - warknęła Jo. Czuć było, że jeśli mężczyzna nie przestanie, ona eksploduje.
- Dobrze, nie tak nerwowo! A ty - facet zwraca się do mnie. - Ty to ta od tego chłopaka, co mu na arenie ucięli głowę?
- Nie! - krzyczą wszyscy równocześnie, poza mną i Haymitchem.
Ale już jest za późno. Znowu to widzę...

- Nie! Zostaw go! Błagam cię! - krzyczę do chłopaka z Siódmego Dystryktu, ale on już unosi topór, idealnie nad głową mojego sojusznika...
Zamykam oczy, ale otwieram na ułamek sekundy i to co widzę... Już czuję, że to pozostawi stały ślad w mojej psychice...

    Zaciskam oczy i kładę dłonie na uszach, jak najmocniej, by zapomnieć.
Zapomnieć. Tylko tego pragnę. I zawsze będę pragnąć. O bólu, cierpieniu i... o strachu. Tak, to o nim chcę najbardziej zapomnieć. Życie bez tego dominującego uczucia byłoby dużo łatwiejsze.

                                                                     

Część jest dosyć krótka, jednak gdybym zaczęła się wywodzić dziesięcio-stronowymi referatami, blog byłby po prsotu nudny i trudny.
Dlatego mam nadzieję, że zadowoli was to niedługie opowiadanko ;) 
 

wtorek, 25 czerwca 2013

2. Czasem wolałabym już spotkać się z Finnickiem, niż patrzeć na świat.

Powoli wchodzę do pokoju i zaczynam się pakować. Mam gdzieś, że Katniss będzie dopiero za pół godziny. W ciągu piętnastu minut zdążyłam spakować sporą błękitną torbę i plecak z rzeczami Finnicka. Zakładam ładną, czarną sukienkę i rozwiązuję włosy. Wreszcie słyszę cichy pomruk nadjeżdżającego auta.
- Cześć. - wita mnie krótko Kotna.
- Witaj, Kosogłosie.
Zauważam poirytowanie na twarzy przyjaciółki.
- Nie jestem już Kosogłosem. Teraz jestem Katniss Mellark, żona i matka. - tłumaczy się.
- Oczywiście. - odpowiadam krótko i postanawiam zakończyć ten drażliwy dla niej temat.
Ona chyba również usiłuje go zmienić, bo po chwili powiedziała:
- Duży dziś ruch. Pewnie wszyscy jadą do pracy...
- Jeśli chcesz mi wypominać, że zadzwoniłam do ciebie o szóstej rano, to daruj sobie! - krzyczę nagle.
- Nie... Ja... Po prostu... - zaczyna łamiącym się głosem przyjaciółka.
- Nie ma sprawy. - odpowiadam wciąż chłodnym tonem.
- Och, Annie... Daj spokój! Po prostu chciałam cię jakoś zagadnąć! A tak przy okazji, to zapomniałaś zapiąć szelki w foteliku Finnicka. - powiedziała nieco zniecierpliwionym tonem Katniss.
Wciąż zła zapinam fotelika. Dziewczyna odwróciła głowę, jakby chciała sprawdzić, czy na pewno to zrobię. I wtedy zauważam, samochód, tuż przed nami.
- Katniss! - krzyczę rozpaczliwie, a po chwili tracę przytomność.

***
- Annie... Annie! - woła mnie ktoś z oddali.
Tak, to on! Nie widziałam go od kilku lat, a wydawało się, jakby to były całe wieki.
- Finnick! Już biegnę... - wołam.
Wokół mnie jest pełno wody. Czyżbym była na morzu?
"Nie. umieram." - przypominam sobie - "To dlatego GO widzę" W ułamku sekundy przypominam sobie wszystkie wydarzenia. Przyjazd Katniss. Podróż. Kłótnia. Samochód... I wtedy nagle film się urywa. Jestem tu, na plaży. Słyszę głos Finnicka. Spoglądam na siebie. Już nie mam na sobie czarnej sukienki, lecz inną, jakby trochę staroświecką kreację.
- A więc to sen. Nie spotkam go jeszcze... - mruczę sama do siebie.
- Jeszcze nie teraz... - szepcze ten piękny, męski głos, który do niedawna codziennie słyszałam. - Musisz już iść.
- Nie! Chcę zostać! Zabierz mnie ze sobą! - wołałam, jednak już wszystko było stracone.

- Annie?! Żyjesz?! - ktoś potrząsa mną natarczywie. Po chwili namysłu poznaję ten nieco wredny, ale bardzo potrzebny w moim życiu głos.
- Niemożliwe... - szepczę. - To ty?
- Nie. To moja siostra bliźniaczka - odpowiada poirytowanym głosem Johanna Mason.
- Co ty tu robisz? - pytam zdziwiona.
- Oczywiście nasz kochaniutki Kosogłos nie raczył ci powiedzieć, że przyjechałam do Dwunastki w zeszły piątek? Przecież nie jechałabym do szpitala w Dwunastce, tylko po to, by zobaczyć twoją poobijaną gębę. - odpowiada Jo, robiąc młynek kciukami.
- Ale... nie stało się nam nic poważnego? - pytam nieco przestraszona owymi "poobijanymi gębami".
- Nie. Chyba nie. W każdym razie lekarz powiedział, że możesz iść, jak się przebudzisz.
- No to chodźmy. - rzucam krótko po czym biorę szybko rzeczy i idę za Johanną, wciąż zastanawiając się nad tym, co powiedział Finnick w moim śnie.
"Jeszcze nie teraz...". Czy to oznacza, że niedługo mam umrzeć?
- Nie ślimacz się tak! Katniss, Peeta i ten twój mały Finniś czekają na nas.
- Jasne. - przyspieszam kroku.
Właśnie. Mój Finnick. Cokolwiek się stanie, nie pozwolę by pozostał sam...